Recenzja filmu

Biały szum (2020)
Daniel Lombroso

Narcyzi i hochsztaplerzy

Lombroso – podobnie jak autor tego tekstu – ani przez chwilę nie ukrywa, jakie zajmuje stanowisko i że się poglądami swoich bohaterów brzydzi, chociaż bardzo chciałby zrozumieć ich motywacje.
Narcyzi i hochsztaplerzy
źródło: Materiały prasowe
"Nie chcę wyjść na megalomana, ale jestem większy niż cały ten ruch" – podpisano: Richard Spencer, do niedawna idol amerykańskiej skrajnej prawicy, nazista i kabotyn, człowiek, który na wiecu alt-rightowców w 2016 roku zachęcał tłum do skandowania "Hail Trump! Hail Victory!". Już samo przywoływanie tamtych obrzydliwości budzi we mnie dreszcz niepokoju: czy politycznych hochsztaplerów, siewców nienawiści i zwykłych socjopatów nie powinno się programowo ignorować i nigdy nie dawać im tuby medialnej, nawet jeśli chcielibyśmy ich przedstawić w maksymalnie złym świetle? A może wręcz przeciwnie: skoro się nie boją, niech gadają do woli, potykają się o własne słowa, wikłają w logiczne sprzeczności, robią z siebie kompletnych idiotów i jednocześnie myślą, że oto dobili targu życia i wyruszyli w podróż po świeżych akolitów?

"Biały szum" Daniela Lombroso cały jest tym dylematem: problematyzuje go, świadomie bądź nie, ale też – na nim opiera swój dokumentalny szkielet. Zakorzeniony, przynajmniej na pierwszy rzut oka, w tradycji cinéma-vérité – kina prawdy i bezstronnej obserwacji – jest okiem na gościńcu alt-prawicy: towarzyszy trzem aktywistom od momentu największego triumfu ruchu – czyli wyborczego zwycięstwa Donalda Trumpa – aż do przełomu lat 2019 i 2020, czasu stagnacji i powolnego zmierzchu, ale jeszcze przed pandemią COVID-19 i sukcesem Joego Bidena. Bohaterami filmu są, obok wspomnianego Spencera, Mike Cernovich – youtuber z potężnymi zasięgami, samozwańczy "obrońca mężczyzn", antysystemowy troll i propagator teorii spiskowych – oraz Lauren Southern, obecnie 25-letnia (startowała jako nastolatka) konserwatywna działaczka internetowa, znana z ostrych wystąpień antyimigranckich i antyfeministycznych, lansująca się hasłem "It's Okay to be White". Lombroso po prostu kieruje na tych ludzi kamerę: podgląda życie prywatne, odwiedza przedmieścia i mieszkania na Manhattanie, jeździ na zebrania polityczne, wiece i imprezki. Pozwala mówić, nie cenzuruje, nie przerywa, czasami – ale raczej rzadko – doda coś od siebie albo zada pojedyncze niewygodne pytanie (na to więcej miejsca pojawia się dopiero w finale). Przerażeni tak zwaną cancel culture mogą spać spokojnie: nikt nie zostaje tutaj uprzedmiotowiony, wszyscy otrzymują w miarę równy czas antenowy, raz mówią rzeczy miłe i zwyczajne, innym razem – straszne, obleśne albo zwyczajnie głupie.

Oczywiście, kino prawdy to tylko maska, reżyserska zagrywka, bo przecież Lombroso – podobnie jak autor tego tekstu – ani przez chwilę nie ukrywa, jakie zajmuje stanowisko i że się poglądami swoich bohaterów brzydzi, chociaż bardzo chciałby zrozumieć ich motywacje. Dobór materiału, montaż, rozłożenie akcentów, przebitki na posty, tweety i nagrania z YouTube'a – wszystko to buduje krytyczny, miejscami wręcz alarmistyczny obraz, który jednak nie proponuje żadnych nowych faktów czy hipotez. Że prawicowy populizm to kolejne imię starych uprzedzeń, faszyzmów i rasizmów? Że kryje się za nim resentyment, rozczarowanie globalizacją, zmęczenie światem nieustannego rynkowego wyścigu za idealnym ciałem i dużym pieniądzem, malejące szanse młodych na rynku pracy, stojące w miejscu pensje i tak dalej? Że posługuje się manipulacją i pseudonauką, co kilku obrotnym jednostkom pozwala zarabiać na cudzej naiwności? Dzisiaj brzmi to już jak oczywista oczywistość, wałkowana w setkach artykułów prasowych, naukowych opracowań i filmów dokumentalnych. Wystarczy zresztą kilka minut w towarzystwie Richarda Spencera, żeby przekonać się, że ten człowiek jest przede wszystkim rozczarowany sobą – stylizuje się na nazistowskiego oficjela, w co drugim przemówieniu nawiązuje do słownika III Rzeszy, hajluje już niemal bez żenady, a jednak – szczególnie po marszu białych suprematystów w Charlottesville i zabójstwie lewicowej aktywistki Heather Heyer – nikt nie chce w nim zobaczyć materiału na amerykańskiego Führera.

I to jest właśnie w "Białym szumie" najbardziej fascynujące: alt-rightowcy mają pełną świadomość, że z kamerą biega za nimi nieprzychylnie nastawiony "lewak", a jednak decydują się mówić to, co mówią, obnażając własną ciasnotę umysłową, dwulicowość czy narcyzm. Nie chodzi nawet o to, że "meninista" Cernovich żyje z alimentów od byłej żony i ma dziecko z Iranką, ale że traktuje własną działalność – szczucie na czarnych, kobiety, muzułmanów i społeczność LGBT, sianie dezinformacji, sprzedawanie seksistowskich porad randkowych – jak łatwy sposób na biznes. Wczoraj fake newsy, dzisiaj suplementy na włosy i skórę – tak można streścić jego "filozofię polityczną". Nawet najbardziej szczera i zwyczajna z całej trójki Southern wydaje się bezwolnym produktem własnego środowiska (konserwatywna rodzina, ojciec – prawicowy aktywista), zaprogramowanym na powtarzanie wciąż tych samych prostackich haseł (w skrócie: "Kanada, Stany, Europa dla Europejczyków czy tam białych, whatever!") i ukrywającym własną niepewność pod toną makijażu i zgrabną retoryką. Są tu momenty – jak choćby realizacja żenującego "dokumentu" o migrantach w Paryżu czy molestowanie Southern przez Gavina McInnesa, założyciela neofaszystowskiej organizacji Proud Boys – w których miarka powoli się przebiera, a my zaczynamy mieć nadzieję, że w bohaterce coś pęknie. Tyle że, co od początku powinno pozostawać jasne, nic takiego się nie wydarzy.

Istnieje szansa, że tę autokompromitację – zwaną też "samozaoraniem" – dostrzegam tylko ja i mi podobni, od początku nastawieni krytycznie do alt-prawica. I że dla prawdziwych fanów przedstawienie ich idoli w domowych pieleszach – jako ojców, mężów, córki i ciężko pracujących obywateli – będzie tylko dodatkowym argumentem za słusznością tego, co głoszą. Lombroso gra z tą dwuznacznością, stąpa po cienkiej linii, daje tubę, którą być może powinien wyrwać tym ludziom z rąk i wywalić poza horyzont. Cóż, zgadzamy się z nią czy nie, wybór takiej strategii bez dwóch zdań wymaga odwagi, biegłości i charyzmy. A ja nie widzę powodu, żebym miał trudnych wyborów reżysera nie bronić. Oczywiście – dopóki nie krzywdzą one innych.
1 10
Moja ocena:
6
Publicysta, eseista, krytyk filmowy. Stały współpracownik Filmwebu, o kinie, sztuce i społeczeństwie pisze dla "Dwutygodnika", "Czasu Kultury", "Krytyki Politycznej", "Szumu" i innych. Z wykształcenia... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones